Zarządca - to brzmi dumnie.

Zarządca nieruchomości. Kto to taki? Większości spośród właścicieli nieruchomości zarządca kojarzy się z kimś, kto biega po budynku od klatki do klatki, z telefonem komórkowym w jednej ręce i z pękiem kluczy w drugiej. Od czasu do czasu próbuje dostać się do lokali lub szafek licznikowych, aby odczytać wskazania wodomierzy lub ciepłomierzy. Zwykle jest złym duchem firm utrzymujących czystość na nieruchomości, bo wciąż stąpa im po piętach, wskazując niedociągnięcia. Albo tych od wywozu nieczystości, bo zarządca to taki hobbysta, który żadnemu śmietnikowi nie przepuści i wszędzie zajrzy. Szczególnie wtedy, kiedy największej firmie w mieście zepsują się samochody i nie ma czym wywozić kontenerów.

Ale zarządca to przede wszystkim osoba, do której dzwonimy, gdy jesteśmy z czegoś niezadowoleni. Gdy okna na klatce są brudne, albo nasz sąsiad imprezuje nocami, gdy właściciel psa wyprowadza go na ładnie przystrzyżony trawniczek przed domem i potem nie sprząta po swoim czworonogu… Gdy ściana pęka, grzyb się pojawia, a ciepła woda lecąca z kranu wydaje nam się za chłodna. Gdy winda się zacina, a zamek w drzwiach domofonowych nie zamyka drzwi, bo ten od pieska zwolnił zaczep elektrorygla, aby po powrocie nie musiał szukać klucza… Gdy ktoś śmieci zamiast do pojemnika wrzuca obok niego, lub zostawia po prostu na klatce, bo przecież prędzej, czy później same wyjdą… Gdy brama od hali garażowej się zepsuje, a my niedawno głośno protestowaliśmy przeciwko zleceniu wykonania czynności serwisowych tej bramy, bo przecież „co tam jest do serwisowania”. Dzwonimy również wtedy, gdy pralka sąsiada nad nami się zepsuła i z naszego sufitu leci kolorowy strumień pachnącej wody. Najczęściej gdzieś z okolic lampy sufitowej, powodując okrągłą plamę i wysadzanie korków elektrycznych.

Można podać jeszcze dziesiątki innych powodów, dla których dzwonimy do zarządcy nieruchomości. Jest ich dokładnie tyle samo ile może być powodów do naszego niezadowolenia. Plus jeszcze jeden: pieniądze. O ile zwykle nas cieszą to w odniesieniu do zarządcy zdecydowanie psują nam humor. On kojarzy się z pieniędzmi, które co miesiąc trzeba wpłacać na pokrycie kosztów utrzymania nieruchomości wspólnej. I kojarzy się najgorzej, jak to możliwe, bo gdy zapomnimy zapłacić, lub nie zapłacimy, bo po opłaceniu komórki, kablówki i internetu skończyły nam się pieniądze, to potrafi przysłać wezwanie do zapłaty! A w nim, udając grzecznego uprzedza, że nas pozwie do sądu! Nie dosyć, że takiemu płacimy co miesiąc kilka lub kilkanaście złotych, to jeszcze musimy tolerować takie pisemne impertynencje. Trudno lubić zarządcę…

Zarządca nieruchomości to taki Pan Anioł z serialu „Alternatywy 4”. Tylko taki jakiś bardziej wyciszony, jakby się bał, że znajdziemy sobie zaraz innego. Tańszego i lepszego oczywiście.

A kto by przypuszczał, że ten nasz zarządca to również osoba, która po ukończeniu kursów, studiów kierunkowych dziennych lub podyplomowych z zakresu zarządzania nieruchomościami odbyła praktykę zawodową, a następnie z wynikiem pozytywnym przeszła postępowanie kwalifikacyjne przed Państwową Komisją Kwalifikacyjną uprawniającą do otrzymania licencji zawodowej; którą ustawa zobowiązuje do wykonywania czynności zawodowych zgodnie ze standardami zawodowymi i zasadami etyki zawodowej; na której ciąży ustawowy obowiązek ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej w związku z wykonywanym zawodem do kwoty minimum 50.000,- EUR; której tytuł zawodowy podlega ochronie prawnej; którą ustawa o gospodarce nieruchomościami upoważnia do wykonywania opracowań, ekspertyz i doradztwa w zakresie zarządzania nieruchomościami; która podlega wpisowi do centralnego rejestru prowadzonego przez Ministra Infrastruktury i której podczas studiów nikt z wykładowców nie powiedział, jak jej praca będzie naprawdę wyglądać? A jednak. Nadal Anioł, ino, że trochę unowocześniony i z licencją. No i coraz częściej z „łaptokiem” pod pachą.

Zawód zarządcy miał być i nadal ma być zawodem prestiżowym i elitarnym. I pewnie kiedyś taki będzie. Trudno osiągalny, przeznaczony dla najlepszych, najzdolniejszych i najwytrwalszych, bo rzeczywiście ani go zdobyć ani wytrwać w tym zawodzie nie jest łatwo. Wiąże się z ciężką, niewdzięczną i niedocenianą pracą za niską płacę. Zdecydowana bowiem większość zarządców zatrudniana jest obecnie za niewielkie pieniądze do obsługi nieruchomości przez właścicieli kamienic i wspólnoty mieszkaniowe. Zróżnicowanie posiadanych kwalifikacji i przypadkowość osób, którym przyznano przed rokiem 2001 licencje w trybie uproszczonym, wpłynęły negatywnie na poziom stawek wynagrodzenia za usługi zarządzania nieruchomościami. Nieprzestrzeganie zasad Kodeksu Etyki Zawodowej, nieuczciwa konkurencja i jej stosunkowo duża ilość powodują, że na rynku pojawiają się oferty poniżej granicy, przy której kończy się trudna sztuka zarządzania nieruchomościami, a zaczyna łatwa sztuka udawania, że się tymi nieruchomościami zarządza.

Dlaczego niektórzy zarządcy godzą się pracować za wynagrodzenia często niższe niż osoby, które nieruchomości tylko sprzątają? To proste. Mają pełną świadomość, że jaka praca, taka płaca.

Przed podjęciem decyzji o wyborze zarządcy właściciele nieruchomości powinni dobrze zastanowić się i samym sobie udzielić odpowiedzi na pytanie, jakiego zarządcę chcą zatrudnić. Tańszego i lepszego, czy, może, po prostu, dobrego? 

Sławomir Pinkowski (Artykuł z roku 2005. W roku 2021 jedynie wątek dotyczący postępowania kwalifikacyjnego przestał być aktualny, ponieważ licencje państwowe zostały zniesione i nie ma obowiązku ich posiadania.)